Strona główna
Ostatnie zmiany
Losowa strona
Mjr pilot Antoni Tomiczek
Tekst źródłowy strony Jugosławia
Z Mjr Antoni Tomiczek
Skocz do:
nawigacji
,
wyszukiwania
;Jugosławia 21 XII 1944 r. : O godzinie dziesiątej, jak zwykle, dowódca Dywizjonu 301 zarządził odprawę załóg. Na odprawie wyznaczył dwie załogi do wykonania lotu specjalnego w ciężkich warunkach atmosferycznych do Jugosławii z zaopatrzeniem świątecznym dla sztabu partyzanckiego „Tito". Do tego lotu została wyznaczona moja załoga oraz załoga chorążego pilota Jana Kalfasa. Start o godzinie dwudziestej, wysokość: 10000 stóp, czas lotu: 6 godzin. Około 45 minut przed startem udałem się wraz z całą załogą na lotnisko by sprawdzić, czy załadowano wszystko zgodnie z rozkazem, no i porozmawiać z obsługą naziemną samolotu. Przecież od ich sumiennej pracy zależało wiele. Polegałem na ich rzetelnym przygotowaniu samolotu, bo sprawdzenie wszystkiego przed startem przez załogę było niemożliwe. O tej godzinie było już bardzo ciemno, bo niebo przysłaniały całkowicie chmury. Od Adriatyku był dość silny wiatr, zgodny jednak z pasem startowym, co powinno nam ułatwić start samolotu obciążonego do maksimum. Nadchodzi wyznaczony czas. Zapuszczam motory i po próbie silników proszę światłem o zezwolenie startu, które otrzymuję bezzwłocznie, bo w tym czasie miały startować tylko te dwa samoloty do Jugosławii. Według danych meteo na odprawie, całą trasę lotu oraz miejsce zrzutu w Jugosławii pokrywają całkowicie chmury. Odnalezienie miejsca zrzutu ma nam ułatwić urządzenie radiowe „Rebeca", którego odbiornik miał w samolocie nawigator, a nadajnik był na ziemi. Zasięg tego urządzenia to około 50 mil w zależności od wysokości lotu. Na ekranie tego odbiornika były zaznaczone koła, które wskazywały odległość od stacji - nadajnika. Natomiast błysk na ekranie wskazywał miejsce i odległość od nadajnika. Zrzutu można było dokonać bardzo dokładnie, obliczając siłę i kierunek wiatru nad ziemią, wysokość lotu oraz szybkość samolotu. Lot jest męczący. Dobrze, że już niedaleko do celu. Po dwóch i pół godzinach lotu Leon -nawigator włączył odbiornik „Rebeki" i już po kilku minutach otrzymuje kontakt ze stacją nadawczą. Podaje mi, że mogę schodzić do 4000 stóp. Podczas schodzenia z wysokości naprowadza mnie na kierunek miejsca zrzutu, który przelatujemy bez dokonania zrzutu ładunku, a to celem dokonania potrzebnych obliczeń do dokładnego wykonania zadania. Robiąc łagodny zakręt o 180 stopni, schodzę do wysokości 1500 stóp, otwieram drzwi bombowe i zmniejszam szybkość do 120 mil/godz. potrzebną do zrzutu. Zygmunt, bombardier, naciska guzik wyrzutnika zwalniający zasobniki, które na spadochronach opadają łagodnie ku ziemi. Nie widać ich upadku, bo wciąż jesteśmy w chmurach pomimo tak niewielkiej wysokości. Czoło moje pokrywa pot - chyba z napięcia nerwowego, gdyż zdaję sobie sprawę, że jesteśmy poniżej wierzchołków gór, a gdyby tak urządzenie „Rebeca" zawiodło, to zawiślibyśmy na najbliższym szczycie. W samolocie cisza, tylko Mietek - mechanik pokładowy ociera mi czoło, bo sam nie mogę puścić wolantu (steru), dopóki nie wyjdę na wysokość bezpieczną ponad wierzchołki gór. Każdy z członków załogi czeka na tę chwilę, gdy powiem: „Mam wysokość 4000 stóp." Przyjmuję podany przez Leona kurs do bazy i nabieram nadal wysokości do 10000 stóp, a może wydostaniemy się z tej waty, która tak szczelnie nas otula. Po chwili odzywa się „Ciapek"- tylny strzelec i mówi: „Gdy schodziliśmy do zrzutu, to zrobiłem rachunek sumienia z mego krótkiego życia, by zająć czymś myśli, wiedząc, że schodzimy poniżej wierzchołków gór w dolinę i wszystko się może zdarzyć. Przyznaję jednak, że wierzyłem Leonowi i Rebece". Mówię do wszystkich: „Ciapek, masz rację, ale ja nie miałem czasu na rachunek sumienia, bo myśli były zajęte przyrządami no i prowadzeniem samolotu i tym, by Was całych dowieźć do bazy". Olek, radiotelegrafista, włącza muzykę. Nadają na przemian to marsze, to kolędy, bo święta już za dwa dni. Wracamy inną trasą. Niemcy jakoś nie strzelają bo i tak nas nie widzą w chmurach, a radaru może nie posiadają. Leon podaje, że jesteśmy już nad morzem i można bezpiecznieschodzić z wysokości Po sześciu godzinach i pięciu minutach znów twarda i pewna ziemia. Za chwilę już jesteśmy w sali odpraw by zdać sprawozdanie z wykonanego zadania. W czasie składania raportu nadszedł meldunek z Jugosławii tej treści: „Dobra robotą dziękuję." Druga załoga chorążego Jana Kalfasa również wykonała zadanie, które było wielce ryzykowne i kosztowało załogę dużo nerwów. Cd: [[Plik:Book.png|30px|left]] [[Czechosłowacja 16 II 1945 r.]]
Wróć do strony
Jugosławia
.
Widok
Strona
Dyskusja
Tekst źródłowy
Historia
Osobiste
Zaloguj się
Narzędzia
Linkujące
Zmiany w linkowanych
Strony specjalne